– Oooo… witam sąsiadkę! A czy Pani się przypadkiem nie wyprowadziła? – Kilka tygodni temu stojąc pod klatką mojego mieszkania w Szczecinie natknęłam się na Panią spod „szesnastki”, która była wyraźnie zdziwiona moim widokiem.
– No jeszcze nie do końca, powoli się przenoszę, tak na raty – odparłam – ale fakt. Od września już mnie tutaj nie ma.
– Ale nadal mieszka Pani w Szczecinie, czy może gdzieś dalej poniosło? – ciągnęła temat nieprzerwanie.
– Nie, nie. Mieszkam teraz w Świnoujściu. – odpowiedziałam krótko chcąc uciąć konwersację, coraz bardziej nerwowo wypatrując taksówki.
I nagle jak grom z jasnego nieba spadł na mnie grymas mojej rozmówczyni, godny kogoś kto właśnie przechylił setkę czystej prosto do gardła.
– … GDZIIIIIIEEEE? Mieszka Pani na takim zadupiu? Przecież tam nic nie ma, tylko latem „coś” się dzieje.
Zamiast się obruszyć i stanąć do słownego ataku jak na lokalną patriotkę przystało, zaczęłam się śmiać i odparłam, że właściwie to każdy szuka w życiu czegoś innego. Tym samym ucięłam rozmowę na dobre. Spotkałam się oczywiście (przy okazji) z brakiem zrozumienia malującym się na twarzy Pani spod „szesnastki”, która wreszcie weszła do tej cholernej klatki schodowej.
Zabawne, ale właśnie w tamtym momencie zaczęłam wracać myślami do sierpnia – ostatnich tygodni przed przeprowadzką.
Pierwsze spotkanie
„Kto będzie się opiekował tą właśnie jednostką, podczas tegorocznego finału The Tall Ships Races będzie prawdziwym szczęściarzem. Jest to jednostka marynarki wojennej Omanu, trzymasztowa barkentyna Shabab Oman, w tłumaczeniu na polski: Młodzież Omanu.
Dokładnie zapamiętałam słowa dyrektora finału regat w Szczecinie, na jednym ze szkoleń dla oficerów łącznikowych podczas prezentacji jednostek w 2013 roku. Zaintrygowały mnie na tyle mocno, że wypatrywałam uważnie tego żaglowca podczas trwania już samej imprezy.
Dlaczego wszyscy organizatorzy regat tak zachwycają się żaglowcem Shabab Oman i jego załogą? Wszędzie naokoło słyszałam, że jest to okręt gdzie panuje niesamowicie przyjazna atmosfera, że jak się wejdzie na jego pokład masz na twarzy uśmiech, który nie schodzi przez bardzo długi czas. Ludzie, którzy traktują Cię jak „swojego” nie ważne skąd pochodzisz, jaki jesteś, jakie masz poglądy, co w życiu robisz. Ludzie, przy których zapomnisz, choć na chwilę o wszystkich problemach. Mało tego, nieważne jak bardzo egzotyczni i „inni” by nie byli – zabierają Cię do swojego świata w mgnieniu oka.
Zabiorą Cię tak bardzo, że zapomnisz nawet o tym, że być może wstydzisz się śpiewać i tańczyć na ulicy w rytm arabskich dźwięków 😉
Banalne to wszystko? A jednak – działa.
Pomimo tego, że nie byłam tą „szczęściarą” cztery lata temu, a może właściwie dzięki temu – potwierdzam wszystkie te słowa napisane powyżej. Jeszcze wtedy nie wiedziałam jak bardzo Ci ludzie celebrują nie tylko każdą chwilę, ale również każdą znajomość, która gdzieś w małym stopniu dała o sobie znać.
Pomyślałam sobie… jeśli jeszcze kiedykolwiek ten żaglowiec pojawi się w Szczecinie, a ja dalej będę się „bawić” w oficera łącznikowego – jak cudownie byłoby mieć to szczęście, żeby dostać się na pokład Shabab Oman!
No i mamy rok 2017. Luty. Nieco ponad rok temu miasto gorączkowo szykuje się na przyjęcie największych żaglowców już po raz trzeci. Na pierwszym spotkaniu organizacyjnym dla łącznikowych dowiaduję się, że w tym roku odwiedzi nas żaglowiec z Omanu. Tym razem będzie to zupełnie nowa jednostka, która kończy wieloletnie prace w stoczni i wypływa w pierwszy rejs. Nowy Shabab Oman II to już pełnorejowiec (full – rigged), dużo większy i nowocześniejszy od swojego poprzednika.
W jednej sekundzie oczy mi się zaświeciły i już wiedziałam o jaką jednostkę będę walczyć do upadłego 🙂 Nie była to taka prosta sprawa, wiele miesięcy organizatorzy trzymali mnie w niepewności chociaż średnio raz na miesiąc przypominałam albo słownie, albo mailowo, że od 4 lat marzyło mi się być na pokładzie „Shababa”.
Od razu wpadłam też na pomysł przygotowania niespodzianki dla załogi i kapitana w postaci obrazu żaglowca, który miałabym wręczyć przy najbardziej odpowiedniej ku tego okazji. Byłoby to spełnienie kolejnego marzenia i wypuszczenie mojej pracy daleko w świat, gdzie mnóstwo osób mogłoby ją zobaczyć.
Miesiąc przed finałem TTSR już wiem, że Shabab Oman II został mi przydzielony, a będę się nim opiekować w trójkę razem z przyjacielem Johnnym i nowo poznanym Łukaszem „Amigo” (Swoją drogą nie wiem czy Łukasz wie, że go tak nazywamy:))
Warto było czekać 🙂 Zabawne… ale jak już wiedziałam, że to pewne, że Shabab jest mój – zaczęło pojawiać się mnóstwo dziwnych obaw w mojej głowie.
– Jak przyjmą kobietę na pokładzie? Przecież to arabski żaglowiec… w 2013 byli tam sami mężczyźni zarówno w załodze jak i w ekipie łącznikowych.
– skoro już jestem w załodze to jak mam się ubrać… czy mam zakryć włosy, czy mam mieć długie spodnie… jak w ogóle mam się zachowywać?
– czy w ogóle będą mnie traktować poważnie…
Okazało się, że Johhny miał nie mniejsze obawy – jest leworęczny, więc wita się lewą ręką, która w kulturze arabskiej jest uważana za nieczystą.
Stwierdziliśmy obydwoje, że niezła z nas ekipa na ten żaglowiec… kobieta i leworęczny – cała nadzieja w Amigo.
Poza tym, jak Johhny trafnie zauważył – w ostateczności odwrócę ich uwagę obrazem, który dla nich maluję (a Johnnemu zwiążemy lewą rękę z tyłu za plecami, żeby nie kusiło ;))
Finał The Tall Ships Races 2017
Spotkanie po latach
Nie pamiętam kiedy ten czas zleciał… czekałam tyle miesięcy, tygodni, w reszcie dni… i nagle jest 3 sierpnia a ja mam godzinę na przygotowanie transparentów powitalnych bo mój Shabab właśnie minął stację pilotów.
Jak to się do cholery dzieje, że miałam tyle czasu na wykonanie tak ważnych atrybutów oficera łącznikowego a robię to w biegu, na ostatnią chwilę? – myślę sobie. Po czym za chwilę wybiegam przed budynek a kartony z niedoschniętą farbą, której ślady już mam na rękach, latają na wietrze coraz bardziej utrudniając przyspieszenie kroku.
Za dwie minuty jestem na bulwarze gdzie czekają na mnie Amigo i Marcin, który był łącznikowym Shababa w 2013. Marcin bardzo nam wtedy pomógł, znał załogę i jednostkę, więc mogłam liczyć na jego wsparcie organizacyjne. Za moment pojawiają się kolejni łącznikowi i kolejni, kolejni aż robi się niezły tłum powitalny.
No to się zaczęło – pomyślałam.
Od razu mam ciarki na plecach kiedy sobie przypominam jak w końcu po czterech latach znowu słyszę dźwięki znajomej muzyki. Bębny i kobzy w połączeniu ze śpiewem, dobiegające z pokładu olbrzymiej jednostki pływającej to zjawisko co najmniej niezwykłe. Mam wrażenie, że wszyscy obecni w tym czasie na bulwarach momentalnie wprawiają się w pozytywny nastrój, a na ich twarzach maluje się ogromne zaciekawienie co dalej będzie się działo. Nie pomylisz Shababa z żadną inną jednostką. Większość załogi ubrana w tradycyjne stroje – białe szaty, na głowach noszą chusty uformowane w turbany. Dostojne mundury oficerskiego trzonu nie przeszkadzały w tym, żeby podrygiwać w rytm muzyki z szerokim uśmiechem.
Miłym zaskoczeniem były dziewczyny, które stanowiły całkiem spory skład załogi (nawiązując do moich wcześniejszych obaw i wątpliwości 😉 ) – ubrane w żeńskie wersje umundurowania, w cudnych makijażach wyglądały naprawdę zjawiskowo.
Zanim cumownicy wykonali swoją robotę, podczas gdy potężny kadłub zbliżał się do kei, przez kilka dobrych minut na nabrzeżu szczecińscy łącznikowi odstawiali czerwoną, meksykańską falę wywołując tym coraz większą radość omańskich żeglarzy, a później to już była tylko chwila kiedy cała orkiestra, którą słyszeliśmy wcześniej z oddali, pojawiła się na brzegu porywając stojący tłum.
No i moment, na który oczywiście czekałam z niecierpliwością – kiedy jako opiekun jednostki mogę wejść na pokład, wraz z towarzyszącymi mi Johnnym i Amigo.
Omańska gościnność
Pierwsze dwa dni spędzone na pokładzie żaglowca to było doświadczanie tej niesamowitej gościnności omańczyków. Od pierwszych chwil zostaliśmy poczęstowani aromatyczną kawą i herbatą, której smak pamiętam od 2013 roku i już w chwili pierwszego łyku wiem, że muszę się nim nacieszyć przez czas trwania imprezy, po później prędko go nie zaznam.
Słowa, wypowiedziane najpierw przez Komandora żaglowca ( najwyższe stanowisko, które funkcjonuje na większości żaglowców pod nazwą Kapitan), jak i chwilę później przez oficerów, że od tej chwili jesteśmy częścią tej załogi i to jest również nasz żaglowiec więc możemy czuć się jak u siebie – nie do końca mnie przekonały na początku. W końcu Shabab Oman II to duma swojego kraju, marynarka wojenna, jak to mam wchodzić „jak do siebie”…?
Nie muszę chyba mówić, że znowu się pomyliłam 😉 Za każdym razem kiedy pojawiałam się na żaglowcu aby załatwić kolejną sprawę, od razu byłam częstowana tą cudowną kawą, której nie sposób odmówić, zapraszana do wspólnych rozmów załogi, czy nawet do kuchni częstowana obiadem bo być może jestem głodna.
Mało tego! Absolutnie nie trzeba było być oficerem łącznikowym Shababa, ani nawet łącznikowym w ogóle. Wystarczyło po prostu wejść na pokład żaglowca i rozpocząć rozmowę z kimkolwiek z załogi.
To właśnie był wyraz prawdziwej omańskiej gościnności. Przewijając się pomiędzy zawiłymi pomieszczeniami socjalnymi pod pokładem, często mijałam zwyczajnych uczestników imprezy, którzy pojawili się tam tak po prostu. Przeszczęśliwi, że zostali potraktowani przez załogę jak starzy dobrzy znajomi.
Pamiętam jedną dziewczynę, która wraz z dziadkami odwiedziła żaglowiec i w zamian za swoją otwartość i przyjazne nastawienie została zaproszona na indywidualne wykonanie tradycyjnego tatuażu z henny – a wiem o tym bo spotkałyśmy się pod pokładem, gdzie zaprowadził mnie jeden z oficerów, który uznał, że koniecznie muszę również taki właśnie mieć 🙂
Najbardziej jednak urzekały mnie momenty kiedy nie wiadomo skąd, ani kiedy – wystarczył tylko sygnał od jednej osoby z załogi – zaczynała grać muzyka, która pociągała za sobą całą imprezę.
Wtedy ruszały kobzy, bębny, flety czy tamburyn i nagle kilkanaście osób porywa tłumy do tańca, czy było to na pokładzie, czy poza nim. Nikt się nawet nie zastanawiał czy chce tańczyć czy nie – po prostu to robił. Istna magia!
Co ciekawe w śpiewającej grupie byliśmy w stanie poruszyć nawet najbardziej zgnuśniałych i zblazowanych polskich gapiów, u których momentalnie pojawiał się uśmiech na twarzy kiedy tylko cały orszak się zbliżał. Byłam wtedy naprawdę dumna ze swojego narodu 🙂
Moja wielka chwila
I tak mijały godziny aż zbliżał się dzień trzeci imprezy czyli sobota, a wraz z nią tradycyjne śniadanie organizowane dla zaproszonych załóg innych jednostek. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ jeszcze przed przypłynięciem żaglowca zastanawiałam się kiedy będzie najlepszy moment, żeby wręczyć w ręce Komandora obraz, który namalowałam. Nie wspomnę już o tym, że wszystkie ważne pomieszczenia na Shababie przystrojone są w liczne dzieła malarskie z wizerunkiem żaglowca i krajobrazów charakterystycznych dla Omanu. Nie miałam pojęcia jak moja praca będzie przyjęta.
Chciałam, żeby był to odpowiedni moment, półoficjalny kiedy będzie chwila, w której cała załoga ma chwilę oddechu od przyjmowania zwiedzających.
Już sama nie wiem kto się bardziej cieszył. Ja czy Komandor, który rozpakował swój prezent od strony odwrotu gdzie była wypisana dedykacja od całej naszej trójki łącznikowych nie wiedząc, że jest „coś jeszcze” z drugiej strony, gdy nagle go odwrócił 🙂
Obserwowanie reakcji uradowanej załogi na widok obrazu swojego ukochanego żaglowca – bezcenne. Powiedziano mi wtedy, że jest to pierwsza praca artystyczna w historii Shabab Oman II wykonana przez kogokolwiek spoza granic Omanu i dla nich jest to ogromne wyróżnienie i honor otrzymać taki prezent.
Tak – to był wielki dzień… mam nadzieję, że nie tylko dla mnie. Lepiej tego wszystkiego nie mogłabym sobie wyobrazić.
Friendship Trophy
Niedziela to parada załóg, która przemierza bardzo długą drogę od nabrzeża aż do teatru letniego w sercu miasta, gdzie miała się odbyć ceremonia rozdania nagród z całych regat. Na ten moment czekają praktycznie wszyscy. Chłopaki z Omanu już od dawna o tym mówili, że dla nich to jest najważniejsza chwila w całych regatach, ponieważ uczestniczy w niej prawie cała załoga, wszyscy ubrani odświętnie z orkiestrą w pełnym składzie mogą się pokazać miastu w całej swojej okazałości. Ja tym bardziej na myśl o tym wydarzeniu przebierałam nogami dosłownie i w przenośni, bo wiedziałam, że będę mogła pląsać po ulicy w arabskich rytmach przez baaardzo długi czas i czuć się jedną z nich.
Tyle serdeczności ile Ci ludzie dawali napotkanej po drodze widowni, rozdając przy tym drobne upominki trudno zliczyć. Potrafili z tłumu ludzi wyłonić i wyróżnić tych, którzy najmniej się do tego wyrywali, a jednocześnie byli w stanie docenić najbardziej. Można się wzruszyć 🙂
No i wreszcie… po naprawdę długiej wędrówce docieramy do Teatru Letniego, gdzie za chwilę ma się odbyć rozdanie nagród. Tradycyjnie zaczyna się od pucharów za poszczególne wyścigi, podsumowanie wszystkich czterech, pojedyncze nagrody dla kapitanów, za pomysłową paradę. Na sam koniec ceremonii pozostaje wielka niewiadoma.
Która załoga otrzyma Friendship Trophy czyli nagrodę dla najbardziej przyjaznej załogi podczas wszystkich regat? Nagroda w formie olbrzymiego srebrnego talerza przechodzi z rąk do rąk. Żaglowiec, który ją otrzyma jest w jej posiadaniu aż do następnych regat. Przez ostatnie cztery „przetrzymywał” ją szczeciński Fryderyk Chopin.
Siedzę wysoko na trybunach obserwując moją załogę, która w ogromnym napięciu nasłuchuje czyja nazwa padnie przy werdykcie. Zabawne jak do ostatniej chwili Shabab Oman nie był pewien czy uda im się odzyskać, po czterech latach nie brania udziału w TTSR, najważniejszą dla nich nagrodę, choć nie tylko ja to mogę stwierdzić – wysoko wybijali się poza resztę konkurencji.
(…) and the Friendship Trophy goes to…… SHABAB OMAN II !!!
Nim zdążyłam się zorientować, kilkadziesiąt miejsc przede mną opustoszało w trybie natychmiastowym. Zrywam się więc w kierunku sceny próbując dorównać kroku reszcie, starając się tylko nie potknąć o spódnicę. Co tam się działo… istna eksplozja energii! Załoga Shababa dosłownie zwariowała z radości a reszta tłumu razem z nimi.
To był kolejny moment, który warto było zobaczyć na własne oczy, przeżyć razem z nimi i cieszyć się tak samo jak oni. Czułam się wtedy jakbym też wygrała coś bardzo ważnego.
„Już za wami tęsknimy”
Nieuchronnie, wielkimi krokami zbliżał się poniedziałek, a następnie wtorek i czas przygotowań jednostek do opuszczenia Szczecina. Pojawiliśmy się z chłopakami przed uroczystym apelem porannym, na który byliśmy zaproszeni. Przygnębiający to był widok kiedy obserwowało się przygotowania żaglowca do żeglugi kiedy wiesz już, że bajka się kończy i czar pryska przypominając, że za chwilę wszyscy wrócimy do szarej rzeczywistości.
Sam apel był bardzo wzruszający kiedy cała nasza trójka usłyszała tyle ciepłych słów i podziękowań za niezwykłą gościnność i serdeczność. wiedzieliśmy wtedy, że wykonaliśmy dobrą robotę.
Niechętnie, ale opuszczamy pokład, żeby ostatni raz pomachać na pożegnanie naszym przyjaciołom z dalekiego kraju. Na nabrzeżu z minuty na minutę zbierało się coraz więcej osób aby do nas dołączyć i nagle słyszymy jak grupka załogantów z Fryderyka Chopina przerywa smętną ciszę klaszcząc do rytmu i śpiewając jedną z bardziej charakterystycznych pieśni słyszanych wcześniej w wykonaniu omańczyków.
Bez zastanowienia dołączamy się do nich chwytając transparenty pożegnalne z kartonów, które zdążyłam jeszcze wykonać po przebudzeniu (tym razem flamastrem nie farbą 😉 ). Był to niezwykły moment, który zmienił wydźwięk całej sytuacji z nostalgicznej w pozytywną. Trochę jakby zamienić słowa „żegnajcie” na „do zobaczenia”. Załoga zajęta manewrami dołączyła do nas machając i klaszcząc z pokładu kiedy żaglowiec coraz bardziej oddalał się od kei.
Już wtedy wiedziałam, że to jeszcze nie koniec, że chcę zrobić jeszcze jedną rzecz – pożegnać Shababa z samego falochronu w Świnoujściu i zobaczyć jak znika za horyzontem morza Bałtyckiego. Czasu nie było zbyt wiele, żeby tam dojechać a fakt, że dwa dni temu w mojej Srebrnej Torpedzie rozładował się akumulator nie ułatwiał zadania. Wszystko się jednak udało.
Dojechaliśmy na prawobrzeże ujścia Świny przed czasem dostając informacje od Amigo, który w tym czasie zmierzał drogą wodną w naszym kierunku, za jaki czas możemy spodziewać się żaglowców na naszej wysokości. Wydawałoby się, że zadanie będzie wykonane perfekcyjnie z małym wyjątkiem… nie przewidziałam tego, że tłum ludzi i ogromne odległości mogą sprawić, że zwyczajnie nie zostaniemy zauważeni.
Moje kolejne transparenty, które wykonywałam już na miejscu, momentalnie wydały mi się mikroskopijne w porównaniu do tego co sobie wyobrażałam. Wtedy w oczy rzuciła mi się jedyna deska ratunku – żółta platforma (do tamtej pory nie miałam pojęcia do czego służy), na którą moglibyśmy się wspiąć i jakkolwiek wyróżniać się z otoczenia. Wysłałam jeszcze w pośpiechu krótką informację do pierwszego oficera Shababa, żeby wszyscy zwrócili uwagę na wschodni falochron, a nie zachodni, jak będą mijać latarnię morską.
Dalej pozostało już tylko czekać…
Emocje wracają kiedy widzimy wyłaniające się maszty znad zabudowy morskiej stacji ratunkowej, za którymi powiewa przeogromna bandera Omanu.
„Dostali wiadomość, czy nie dostali?” – myślę sobie przygotowując się do utrzymania na wietrze ostatniego kartonu, jaki miałam tego dnia pomazać flamastrem. Shabab mija latarnię… zbliża się do nas, mam wrażenie, że lekko skręca bardziej w prawo… nie tak jak pozostałe jednostki. Nagle zapada cisza .
Unosimy kartony i zaczynam krzyczeć wniebogłosy.
Nie krzyczeć – drzeć się.
– SHAAAAAAAAABAAAAAB OOOMAAAN !
Nie czekaliśmy zbyt długo, ponieważ momentalnie rozbrzmiewa na naszej wysokości potężny sygnał syreny dobiegający z żaglowca, a za nim kolejne długie cztery. Od strony rufy zauważamy sylwetki żeglarzy machających w naszą stronę.
Widzą nas!!!
Urocze to wszystko? Przeurocze.
Wróćmy jednak do Pani spod szesnastki i tego, że w pierwszych minutach po rozmowie z nią zaczęłam się zastanawiać jak to się stało, że znalazłam się na „zadupiu” swojego życia. Tak łatwo było mi w to uwierzyć a zapomniałam, że całkiem niedawno udało mi się spełnić dwa wielkie marzenia w tym samym czasie. Miałam zaszczyt być oficerem łącznikowym upragnionego żaglowca, zostawiając na jego pokładzie kawałek siebie w postaci obrazu, który popłynął w świat.
Czym dla mnie jest definicja szczęścia według Omanu? W ostatni dzień regat rozmawiałam o tym z jednym z oficerów Shababa, bardzo mądrym człowiekiem.
Mówił, że życie to nie wieczny Zlot Żaglowców i beztroskie chwile, tylko często piętrzące się problemy, z którymi musimy się zmierzyć i niepowodzenia, które trzeba przezwyciężyć. A kiedy po ciężkich zmaganiach nam się to wszystko udaje, potrafimy docenić całą resztę, którą mamy: życzliwych ludzi dookoła, których nie zauważamy gdy jest źle. W codziennym pędzie zapominamy o tym, że mamy marzenia i plany, które chcemy zrealizować. A nasza odyseja i tak toczy się dalej.
Dlatego też tak ważna jest dla Omanu muzyka, taniec czy nowo poznani ludzie od których można się wiele nauczyć. Celebracja krótkich chwil spędzonych z najbliższymi, popijając w spokoju kawę.
Pisząc ten tekst zdałam sobie sprawę, że znowu moje życie zatoczyło pewien krąg. Myślę, że warto po pięciu latach corocznej służby oficera łącznikowego zakończyć ten etap w momencie kiedy jeszcze nie zdążyłam się wypalić i przenieść całą pozytywną energię, którą dał mi ten wolontariat na coś zupełnie nowego.
I pomimo tego, że od kilku miesięcy czuję się trochę jakbym wypłynęła gdzieś daleko na nieznane wody, które okazały się bardziej wzburzone niż myślałam, a po drodze udało mi się już porwać wszystkie żagle – jestem już za daleko od brzegu, żeby się cofnąć. Tym bardziej, że mam jeszcze wiosła, a żagle zawsze można zszyć 😉
Zaczynanie wszystkiego od nowa nigdy nie ma łatwych początków, również jeśli mają to być zmiany na lepsze. Więc płynę dalej wypatrując drugiego brzegu, tym razem nie gubiąc po drodze tych wszystkich niezrealizowanych jeszcze marzeń, które fajnie byłoby kiedyś spełnić.
No i najważniejsze!
Już wiem do czego służy „żółta platforma” na wschodnim falochronie – do tego, żeby wymachiwać z niej kartonowymi transparentami w stronę przypływających do Świnoujścia żaglowców. Głupia ja 🙂
SHABAB OMAN II – Thank you so much, and see you soon again!!!
Zdjęcia robili:
Bartek Kobyliński, Ania Piskorska, Łukasz (Amigo) Mozolweski
Zdjęcie z 2013 roku:
Mohammed Alomairi
Zdjęcia z żółtej platformy:
Bartek Wutke i jego czujne reporterskie oko 😉
Zdjęcie końcowe z sesji zdjęciowej do Magazynu Wyspy:
Karolina Gajcy
Janusz
Piękne to wszystko ,pozdrawiam